Dzień dobry.
Doskonale pamiętam dzień, w którym zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem, jeszcze na Onecie (tfu!).
Parę tygodni wcześniej dostałam swoją pierwszą poważną pracę, a tamtego wieczora – kiedy usiadłam do komputera – doświadczałam beznadziejności życia zamkniętego w biurze między dziesiątą a osiemnastą.
Młodziutka byłam.
Opublikowałam fragment swojego opowiadania, i choć chyba nikt tego nie przeczytał, doświadczenie było uskrzydlające.
Mogę. To łatwe. Pisać i publikować dla własnej przyjemności. Bo ja, może poza krótkim okresem początkowym, nigdy nie miałam ambicji prowadzenia poczytnego bloga. Zresztą wtedy – a to był chyba 2008 rok – blogosfera wyglądała zupełnie inaczej.
Choć wiem, że potrafię dobrze pisać i wiem, że niektóre z moich tekstów są naprawdę dobre, nigdy nawet nie zbliżyłam się do bycia regularnie czytaną. Ten blog nigdy nawet nie minął się gdzieś w Internecie z więcej niż trzydziestoma unikalnymi użytkownikami.
To nic. To naprawdę nic. Ciągnęłam bloga tyle lat dla własnej przyjemności, czasem publikując głupoty, czasem nie. Płacząc, ciesząc się, doświadczając. Zawsze z głębokiej potrzeby pisania.
A teraz to minęło. Nie mam już tyle serca, nie mam już tyle chęci, nie mam ochoty dzielić się tymi wszystkimi rzeczami, którymi uwielbiałam dzielić się kiedyś – chociaż i tak prawie nikt tego nie czytał.
Nie mam Facebooka, nie mam Instagrama (choć P4 namawiają), nie mam właściwie wirtualnego życia.
I nie wiem, co z tym blogiem.
Bo jednak trudno się rozstać.
pikfe
Najnowsze komentarze